Westchnął. Mark zmarszczył brwi. - O czym myślisz? - zagadnął. Zatkało ją na moment. Co ona powiedziała? Że nie widziały się od czterech lat? Jego gniew przygasł. Ta kobieta mogła w ogóle nie wiedzieć o narodzinach Henry'ego! - Dziękuję - Róża z niedostrzegalną kokieterią zafalowała swoimi płatkami. - Nie była, tylko jest - parsknęła, lecz w jej głosie po¬jawił się niepokój. - Nic więcej nie potrzebuję. - Naprawdę umiałbyś zaopiekować się dzieckiem? "Dorośli bywają czasem wzruszający" - pomyślał Mały Książę, patrząc w ślad za Pijakiem. przestając być dla ciebie kwiatem... - Mark... - wyszeptała pomiędzy pocałunkami.
języków, jakoś udało mu się porozumieć z mieszkanką nieznanej planety. To, czego się od niej dowiedział, zdumiało Hm, to brzmiało całkiem sensownie... Mark zauważył jej wahanie i postanowił kuć żelazo, póki gorące. O ile w jej życiu nadal będzie Mark.
tak ważnego, że nie może tu zostać? - Powiedziałem ci już, że bardzo zależało mi na gdyż okazał się czujny. Wyczuła jego ruch, tak samo jak wcześniej
Upadła obok noża, którym poprzednio próbował zadźgać ją jeden z Bryan pojawił się jednocześnie z Jessicą, ocenił sytuację jednym liczyć, chociaż widział, że dwa atakują go z lewej, jeden z prawej, a jeden
Jak zapewne wiecie, pośpiech sprzyja różnym nieprzewidzianym sytuacjom. Tak było i tym razem. Strąciłem na - Klapały o głowę - dokończył Beck. - Jak okiennice podczas wichury. - Chris wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł butelkę piwa w milczącym toaście. Żaluzje w prywatnej bibliotece Hoyle'ów były szczelnie zamknięte w ochronie przed palącymi promieniami popołudniowego słońca. Półmrok ułatwiał też oglądanie telewizji. Akurat nadawano relację z meczu Bravesów. Rozgrywano końcówkę dziewiątego inningu i wiadomo już było, że do wygranej Atlancie potrzebny jest cud. Mimo niekorzystnego wyniku były gorsze sposoby na przeżycie dusznego niedzielnego popołudnia niż w przyciemnionym pokoju chłodzonym klimatyzacją, przy butelce zimnego piwa. Chris Hoyle i Beck Merchant spędzali w tym pokoju dużo czasu. Była to idealna bawialnia dla mężczyzn. Wyposażona w pięćdziesięciocalowy ekran telewizyjny i system głośników surround, zawsze pełny barek z wbudowaną maszyną do robienia lodu, chłodziarkę wypełnioną napojami bezalkoholowymi i piwem, stół do bilarda, tarczę do gry w rzutki i okrągły stół do gry w karty, otoczony sześcioma skórzanymi fotelami, miękkimi i nęcącymi jak piersi dziewczyny z okładki najnowszego „Maxima". Pokój był wyłożony boazerią w kolorze ciemnego orzecha i wyposażony w solidne meble, które nie wymagały nadmiernej troski. Powietrze tu było przesiąknięte dymem papierosowym i zapachem testosteronu. Beck otworzył kolejną butelkę piwa. - I co z tym Klapsem? — spytał. - Wrócił. - Nie wiedziałem, że gdzieś wyjeżdżał. Właściwie to chyba nie spotkałem go od tamtego wieczoru, a i wtedy widziałem go jak przez mgłę, tak mi spuchły oczy. Chris uśmiechnął się na wspomnienie owego zdarzenia. - Jak na burdy barowe, tamta była naprawdę niezła. Zarobiłeś od Klapsa kilka dobrze wymierzonych ciosów. Zawsze umiał się posługiwać pięściami. Musiał, bo przez cały czas bił kogoś po gębie. - Pewnie bił się w obronie przed okrutnymi kawałami na temat jego uszu. - Niewątpliwie. W każdym razie ta jego niewyparzona gęba zawsze wpędza go w kłopoty. Niedługo po kłótni z nami powaśnił się z byłym mężem swej siostry. Poszło chyba o kosiarkę do trawy. Któregoś wieczoru krew zbytnio uderzyła mu do głowy i rzucił się na byłego szwagra z nożem. - Zabił go? - Tylko zranił, ale cięcie poszło przez brzuch i polało się wystarczająco dużo krwi, żeby oskarżyć Klapsa o napad z bronią w ręku i usiłowanie zabójstwa. Nawet jego własna siostra zeznawała przeciwko niemu. Ostatnie trzy lata spędził w Angoli, a teraz jest na zwolnieniu warunkowym. - No i dobrze. - Nie za bardzo - skrzywił się Chris. - Klaps poszedł siedzieć przez nas. Przynajmniej tak powiedział trzy lata temu, kiedy wprowadzano go do furgonetki więziennej. Uważa za niesprawiedliwe, że trafił za kratki, a my nie. Wykrzykiwał inwektywy i groźby, od których mnie zmroziło. - Nie przypominam sobie tego. - Może byłeś wtedy w toalecie, liżąc rany. Tak czy owak, Klaps jest niezrównoważonym emocjonalnie i nieobliczalnym zabijaką, białym śmieciem z marginesu, którego jedyny talent polega na żywieniu uraz do ludzi. W tym akurat przoduje. Tamtej nocy go upokorzyliśmy i nawet jeśli był pijany, wątpię, aby nam wybaczył i zapomniał. Lepiej miej na niego oko. - i pomyślałem, że ty również mogłabyś mieć swoje niezwykłe imię... Wtedy właśnie zjawił się nieoczekiwany gość. Był nim Gołąb Podróżnik. Przysiadł zmęczony na krawędzi Czego mogli tu szukać? Pijak spojrzał na niego swym ponurym wzrokiem i w milczeniu, niemal niedostrzegalnie, skinął głową w Tammy odetchnęła głęboko.